Z noclegami
w ciekawych miejscach
z wyżywieniem,
w miłym towarzystwie.
Można. Nie wierzycie?
Przeczytajcie ten
reportaż.
Rok 2003. Amerykański student Casey Fenton surfuje po internecie bez żadnego konkretnego celu. Rok akademicki właśnie się skończył, w jego rodzinnym New Hampsire ciężko o rozrywkę, która wykraczałaby poza miejską knajpiano-dyskotekową sztampę. Trafia na stronę tanich linii lotniczych i znajduje ofertę last minute: lot do Islandii w jedną stronę za niespełna dwadzieścia dolarów, w co wliczone są wszelkie opłaty lotniskowe. Bardzo szybko pojmuje powód promocji – Islandia to jeden z najdroższych krajów na świecie, mało zaludniony. Raczej nie jest to kierunek wakacyjny dla Amerykanów, samoloty latają prawie puste, stąd promocja. Fenton, zdając sobie sprawę, że nie stać go na pobyt w Islandii i powrót do Stanów po normalnych stawkach, wpada na pozornie prosty, ale bardzo odważny pomysł. Wysyła swoje CV razem z prośbą o bezpłatny nocleg do 1500 Islandczyków zamieszkałych wokół lotniska w Reykiawiku. Dostaje 50 pozytywnych odpowiedzi w czasie 12 godzin. Zaczyna się pakować. Jeszcze nie wie, że stał się pionerem nowej, młodzieżowej subkultury – couchsurfingu.
Maciek: Arhus – Sztokholm - Oslo
Łapiesz tani lot na Wizzarze. O, spójrz, na przykład do duńskiego Arhus. Drogo tam jak diabli, ale odpalamy kompa, wchodzimy na www.couchsurfing.org i szukamy możliwości zamieszkania u kogoś, kto mieszka w pobliżu lotniska albo nawet trochę dalej, już te kilka euro na bilety komunikacji miejskiej możesz wydać. Lotów z Arhus nie ma co szukać, wykombinujesz coś na miejscu. Wbrew pozorom Skandynawia to nie jest jeden wielki, szczęśliwy region, wcale tak do siebie nawzajem nie latają, most łączący Malmo z Kopenhagą trochę zaciemnia relacje między Szwedami a Duńczykami. Z tego powodu loty pomiędzy krajami skandynawskimi bywają niedrogie. Przekonałem się o tym w ubiegłym roku. Ale żeby taki lot znaleźć, powiedzmy z Arhus do Sztokholmu, musisz szukać na miejscu, bo często potrzebujesz kogoś, kto przetłumaczy ci jakąś ofertę last minute na angielski. Jeśli trafisz na kogoś z Couchsurfing.com, z całą pewnością ci pomoże. Mnie pomogli. Złapałem tanią linię do stolicy Szwecji, spędziłem miły dzień z mieszczańską rodziną na przedmieściach i odleciałem do Oslo za 10 euro. No, ale tam już było naprawdę drogo, musiałem się strasznie nagimnastykować, żeby przeczekać kilka dni do – w miarę taniego – lotu powrotnego. Mieszkałem u pięciu couchsurferskich rodzin. Nigdy w życiu się tyle nie najeździłem kosiarką do trawy. W ramach podziękowania.
Od USA do Afganistanu
Casey Fenton spędza w Islandii wspaniałe wakacje, niemal za darmo. Islandczycy, którzy pozytywnie odpowiadają na jego prośbę, są otwarci, ciekawi dość egzotycznego przybysza. Jeździ od rodziny do rodziny, odpłacając się sprzątaniem i gotowaniem. Wraca w euforii i postanawia zbudować środowisko wokół bardzo dobrych ludzkich cech, które właśnie w pełni odkrył: umiejętności proszenia o bezinteresowną pomoc oraz bezproblemowego udzielania jej. Do zrzeszenia się wszystkich, którzy proszą o darmowy nocleg i tych, którzy są w stanie go im udzielić, Fenton zaprzęga naturalnie internet. Powstaje portal kojarzący podróżnych z tymi, którzy udzielając noclegu, mogą później (dzięki swojemu profilowi, na którym zostaje to odnotowane) liczyć na rewanż kogoś z innej części świata. W ciągu sześciu lat powstały w 2004 roku portal Couchsurfing.com rozrasta się do gigantycznych rozmiarów, stając się jednym z największych przedsięwzięć non-profit w internecie. Administrowany jest z dobrowolnych datków. Dwa lata później wokół portalu powstaje subkultura.
Couchsurfer, czyli w dokładnym tłumaczeniu serfer kanapowy, to ktoś z natury otwarty na świat, podróżnik, gotowy na przygody, których nie powstydziłby się Beryl Gryls oraz na nieustanne niespodzianki i zmiany kursu podróży. Nie są istotne płeć, wiek, kolor skóry oraz – przede wszystkim – zasobność portfela. Do grona couchsurferów może dołączyć każdy, kto nie boi się nieoczekiwanych zmian planu podczas wojaży po odległych krajach oraz jest gotowy przenocować innego couchsurfera w niemal każdym momencie, na prośbę wysłaną kilka do kilkunastu godzin wcześniej.
Podróżując po świecie z niewielkimi pieniędzmi, licząc na tanie loty i mieszkania zapraszających couchsurferów, trzeba brać po uwagę, że luksusów nie będzie. Zdarza się, że odpowiadający na prośby z portalu Couchsurfing.org mają do zaproponowania kopiec siana w stodole, podwórko, na którym można rozbić namiot albo miejsce pod gołym niebem na karimacie, jeśli ktoś podróżuje tylko z parą dżinsów na zmianę.
Kiedy piszę tę słowa na portalu Couchsurfing.org zarejestrowanych jest 26894 couchsurferów z Polski, co stawia nas w światowej czołówce podróżniczej otwartości. Lepsi są m.in. Niemcy (prawie sto tysięcy zarejestrowanych couchsurferów). Najwięcej zarejestrowanych na portalu mają Stany Zjednoczone, ok. 175 tysięcy. Co niezwykłe, można również liczyć na bezpłatny nocleg z herbatką w Afganistanie, gdzie couchsurferską gotowość deklaruje 93 użytkowników portalu. Listę zamyka Tuvalu z jednym chętnym. Nasuwa się oczywisty wniosek – można jeździć po całym świecie, bo gotowego do pomocy couchsurfera znajdziemy w najodleglejszej części globu.
Paulina: U2 – Aerpsmith – Tokio Hotel
Ja couchsurfuję jedynie w stronę dobrej muzy. Tu się trzeba orientować, bo wielu młodych ludzi z całego świata wpada na takie pomysły, więc couchsurferskie oferty w okolicach miast, w których mają się odbyć wielkie koncerty, kurczą się bardzo szybko. Trzeba sobie wcześniej ustalić plan. Aby zminimalizować koszta biletów na koncert – należy kupić je znacznie wcześniej. To samo z przelotami. I dopiero na końcu, ale i tak minimum trzy miesiące przed imprezą, zwracasz się o możliwość przenocowania. Moim najbardziej spektakularnym osiągnięciem był maraton po Europie: najpierw autostopem do Pragi, nocleg u superprzystojnego couchsurfera, koncert U2, następnego dnia wylot do Berlina, gdzie wieczorem występowało Aerosmith, a później Paryż i Tokio Hotel. Tu już, muszę przyznać, że pojechałam bardziej dla Paryża niż oglądania tych pięknych buź chłopczyków z gitarami i zaczepkami. Lot był supertani – 12 euro. Kłopot miałam dopiero z powrotem do Polski. Przeglądam serwisy tanich linii lotniczych, a tu pustynia. Tydzień do samolotu za 50 euro. Lekko spanikowałam, ale ogarnęła akcję, wzięłam się w garść i w ciągu doby przecisnęłam się stopem do Niemiec, w okolice Kolonii. Stamtąd cofnęłam się – też okazją – do Belgii na lotnisko Bruksela-Charleroi. To z Kolonii, jakby ktoś nie wiedział, godzina jazdy samochodem. A stamtąd miałam różowy samolocik do Katowic. Tylko osiemnaście godzin czekałam. I okej.
Bardzo daleko od okej
Na portalu Couchsurfing.org zarejestrowanych jest ponad dwa i pół miliona podróżników z całego świata. Beztroskie założenie, że każdy spośród nich w pełni realizuje idee, które przyświecały Caseyowi Fentonowi, kiedy zakładał portal pod wrażeniem islandzkich wojaży, jest naiwnością. Internet to zaledwie opinie o zachowaniu danego couchsurfera podczas wizyty u innego. Jego życie osobiste, toczone poza społecznością nie jest znane.
- Pewne wnioski dotyczące człowieka można na podstawie tych rekomendacji wyciągnąć, ale lepiej, żeby nie szły za daleko – mówi Paweł Daszewski – administrator jednego z największych portali społecznościowych. – Jeśli ktoś ma na Allegro dwieście pozytywów i żadnego negatywa, to możemy z dużą dozą prawdopodobieństwa założyć, że dostaniemy od niego towar, który kupimy. Ale o tym, że jest krystalicznie uczciwym człowiekiem, któremu można żyrować najwyższe kredyty, już nas ta statystyka nie zapewnia.
- Pewnego dnia przyszło pytanie, czy mogłabym przenocować chłopaka z Wielkiej Brytanii – mówi Judyta, jedna z Polskich couchsurferek. – Jasne, nie ma sprawy, wiadomo, proszę bardzo. Przyjechał: miły, przystojny, rozmowny, bez zarzutu. Łaziliśmy po Poznaniu, pytał czy znam kogoś z mniejszych miejscowości, bo chciałby zobaczyć też polską prowincję. Pewnego wieczoru szukał czegoś w portfelu, wyjął paszport i położył go na stole. Było miło, piliśmy piwo. Zerknęłam na dokument, żeby zobaczyć, jakie ma zdjęcie. Śmieliśmy się, że głupio wygląda. Zapamiętałam jego imię i nazwisko. Kiedy już serdecznie się ze mną pożegnał, wziął plecak i ruszył w dalszą drogę, wyguglałam go z sympatii i mało nie spadłam z krzesła z wrażenia. Okazało się, że to gwałciciel poszukiwany w połowie krajów europejskich. I że zaatakował również w Poznaniu, tuż przed wprowadzeniem się do mnie na te kilka dni. Pomyślałam, że fakt, iż nie stała mi się krzywda, to był czysty przypadek. Jego dobra wola, zrządzenie losu, brak czasu, chwila przerwy w procederze. Pomyślałam wtedy: nigdy więcej couchsurferów.
Jedna z internautek związana z portalem Couchsurfing.org pisze: „Przyznam, że miałam tylko jeden problem z gościem. Był to obywatel Maroka, Said, który był bardzo miły, przynosił mi podczas swojego pobytu kwiaty i drobne prezenty, zachowywał się wzorcowo, a na końcu był zaskoczony, zdumiony i zbulwersował się, że po tym wszystkim nie pójdę z nim do łóżka. On do mnie z sercem, a ja taka nieczuła. Spakował się, nawyzywał mnie od białych dziwek i trzasnął drzwiami.
Nie zawsze kanapa
Wybierając się w couchsurferską podróż warto brać pod uwagę, że członkowie portalu nie stanowią jednolitego środowiska, subkultury w standardowym tego słowa znaczeniu, którą identyfikuje cokolwiek więcej niż chęć taniego, pełnego przygód podróżowania po świecie. Nie ma wzorca couchsurfera, jak to bywa w innych subkulturach, np. hiphopowych. Z plecakami podróżuje pół świata. Buty trekkingowi, plecak, mało kasy, zapał i otwartość, to nie subkulturowe wyróżniki couchsurferów.
- Ale łączy nas jedno – pisze na jednym z forów Matti89 – Odwaga i chęć poznania świata z ominięciem tego sakramentalnego biadolenia: „jak będę miał kasę, to pojadę do Nowego Jorku”. „Po przejściu na emeryturę fundnę sobie za kasę z trzeciego filaru podróż dookoła świata”. Nie trzeba czekać, świat jest na wyciągnięcie ręki. Byłem w Nowym Jorku, w przyszłym roku jadę w couchsurferską podróż dookoła świata. Mam 21 lat.
cogito
***
I jak Wam się podoba? Zdecydowalibyście się na taką podróż? Ja już chciałam się zarejestrować na tej stronie, ale... zaraz, zaraz, przecież nawet nie mam 18 lat, no i co by powiedzieli rodzice, gdyby pewnego dnia zawitał do nas Kenijczyk albo Wenezuelka :D Ale, gdy już będę starsza, to nie wiem, nie wiem...
Miłego weekendu wszystkim! xoxo